czwartek, 10 grudnia 2015

Joshua Tree

Na ten park ostrzyłem sobie zęby od dawna i się nie zawiodłem. Położony na styku dwóch pustyń, Colorado i Mojave, park narodowy Joshua Tree zachwyca. Niestety pól dnia zleciało w mgnieniu oka, a my zobaczyliśmy zaledwie połowę ciekawych miejsc.
Amerykańskie parki narodowe nie mają wejściówek jednodniowych - minimum to tydzień, a dużo bardziej opłacalna opcja to wejściówka roczna. Ze względu na ich wielkość, w większości przypadków ma to sens. Mając napięty plan podróży sporo miejsc "must see" musieliśmy z żalem oglądać z perspektywy okna samochodu.
Nadjechaliśmy od południa, przez pustynię Colorado. Tu dominują kaktusy i dziwne, suche krzewy.





Większe drzewa nie mają tu lekko.









Cactus Garden. Kaktusy Cholla tu występujące, zwane też Teddy Bear Cactus, mają dość osobliwą właściwość - mikro-haczyki na końcu igieł, w połączeniu z bardzo słabymi połączeniami między segmentami sprawiają, że dotknięcie kaktusa jakąkolwiek częścią ciała może zamienić się w prawdziwą przygodę. W sieci pełno jest zdjęć i filmów dokumentujących efekty takich spotkań. Mi kawałek kaktusa przyczepił się do futerału na obiektyw i dobre parę minut zajęło mi pozbycie się niechcianego gościa. Jak się okazało sukces ogłosiłem przedwcześnie, bo w zeszłym tygodniu wydłubywałem resztki igieł, które okazały się bardzo kruche i utkwiły dość głęboko w futerale. Nota bene w parku wisiało ostrzeżenie, żeby nie dotykać, bo igły często pękają wewnątrz ciała i ich usunięcie jest trudne i bolesne. No raczej.







Wjeżdżamy na pustynię Mojave. Krajobraz trochę jak z Flinstonów. Wielkie głazy w większości dostępne są do biwakowania i jest wokół nich naprawdę tłoczno.






Pojawiają się też wreszcie niesamowite Joshua Trees, czyli jukki krótkolistne. A pomyśleć, że nie cierpię jukk rosnących w domach.





Liście Drzew Jozuego są dość twarde i ostro zakończone, o czym za chwilkę przekona się Kulka :).


Same drzewa zaś, osiągają całkiem spore rozmiary i niesamowite kształty.






I tyle. Daleka droga, która nas czekała i krótki, listopadowy dzień nie pozwoliły nam na więcej.
Nie ma rady, musimy tu wrócić.

wtorek, 8 grudnia 2015

Hollywood

Aleja gwiazd zaliczona. No i w sumie to by było na tyle z tej wielkiej atrakcji. Pełno ludzi, pełno dziwaków pozujących do zdjęcia za dolara, a śledzenie nazwisk na chodniku szybko się nudzi. Generalnie najlepiej chyba przejechać samochodem. Gwiazd nie stwierdzono.





Hanka torpedująca czyjeś pamiątkowe zdjęcie. Przybijanie piątki napotkanym przebierańcom to super zabawa.


Obowiązkowe foto.




Na koniec dnia pojechaliśmy do Griffin Observatory zobaczyć Los Angeles z góry.



piątek, 4 grudnia 2015

Long Beach

To tu Pamela Anderson ratowała tonących. Tym razem nie było ani Pameli, ani tonących.
Dla przeciętnego Kalifornijczyka, 20 stopni to temperatura zaporowa.