Akcja zbierania śmieci w Otominie odkryła przede mną, jak piękne okoliczności przyrody nas otaczają. Korzystając z zupełnie nie listopadowej pogody zrobiliśmy sobie rodzinny spacer.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQJvQzx_S92rzljza8YWtj-rGgMyGu5q600MtI8pT6PKQnRtzmpE3SCXF7Suef3iK0DRsce7YrmHYC9vODodUZ4QutdFhdjEWmimZqrBlm1Y-rTUxBZoMO_g18WX2zbV29L7_cWyALn6bX/s400/DSC_0534.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzUv373Z0yf0RizLeoJ91uPp4rpR2DRD8DkJDFt8OYGpXDjQmiI2435gsMKJ2yPnAPq8eXie0JFtiMwhIgJTOdDXHBff2qguyaeIXLqRqSrlJvyS8dxwsCOIeUj6uwhK-4cGL7OrnDSPd2/s400/DSC_0536.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoI19m4os4BNgmcRhWcmjFO0OFm7wYWspClt7hJff6X6K0izJGcXB1sw2ZJztmHsMiVCEmUoKl_qZinei-rzRpToUXs_O6yUnAbKjFmJkzROVPRh-_dUX_ALOlZDtkL6-_4uDASU_nZLYF/s400/DSC_0538.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhO6pkjiA0ZXEeN3GhXKW1jwZm2i3-dUq3mvm5fOyfVhs1bMTGbQ5x4QCJvZ8N3dKk3Rk-pkHwVvhZ8nPXQ5QAahJVKv1C74loHtpPoJtGHvkLZuUfntpR5IngqsVV05Ic5fGT05lViDTwh/s400/DSC_0542.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6cWK7Fjd4V4y9VZpOk2oWbiE9BI1SYomcWbyic9wbm57rZeLePkVIWWZrHbQUKAAlnGwcf8lapIoPdNjuIDHeTYwY60VghqZ3FLQaF8w-5TgBor_FtBN2f5v1kn6cf1T-wktQvOJRwsY8/s400/DSC_0550.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSObz8POvj9j_gXoFyNDjjlFKsFIe8yfCFZLPPey_PLdGsmUEWIymLzVdzai9f7HrQfmBOHU6JNI7q-OF6sLRh1ao_HE7g9YQ2DSwCufuY0-3VRzQT0eQN3wJRkQehtGAF4FxChKrlKnVf/s400/DSC_0556.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPsaCYioJzMXkG_9_aTJS6YqkRzIfZTG7_45bZr62SqRpMo2fTZ8bFP-o7h_l_3cH07ucjha6sfABK5nXVHNCa1VazwMuDY5uImuAZ4cMUxUuBbrdL1G7O5yzkXwLHyx7WhDTeJ2__RZN0/s400/DSC_0560.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj8UQ_KQxUaouqcxdv3f44wSXyPn9vRV-ZYF702UCEgv8bTf-AnjQ-J14zfFof6AP5YXVZFyyOfqNKlaKGgNpo7myN0UW9f1yhm-A2CKyu6A1skKQnXGjbhXjw2-VCvD4Pew0SE-Qoe4Sir/s400/DSC_0562.jpg)
Kulka dziurę w brzuchu wierciła mi od dawna. Właściwie, to już nawet nie pamiętam od kiedy.
Bilecik od kumpli z poprzedniej firmy był doskonałą okazją, żeby w końcu od wiercenia odstąpiła.
No i cóż mam napisać...
Oprawa trochę kombinowana, taka Polsko-japońska. To znaczy kelnerka była w kimono, ale tylko z przodu. Z tyłu była w dżinsach. Ale tak naprawdę obsługę oceniam bardzo dobrze. Uratowali nas od pozabijania się pałeczkami, a swój lokal od rozwalenia przez tajfun "Stanisław".
Jeśli chodzi zaś o samo sushi, to było po prostu bardzo smaczne. Wyraźnie smaczniejsze od tego, które kiedyś kolega przygotował w pracy. Naprawdę można polubić takie żarcie. Może z wyjątkiem zupy, która była dość specyficzna i chyba już bym jej nie chciał jeść nigdy. Patrząc przez pryzmat zawiesistych polskich zup, tamto to była wodzianka z kiełkami i kawałkami ryb. Ok, spróbowaliśmy, wystarczy.
Teraz pozostało zaopatrzyć się w sprzęt do robienia tych japońskich frykasów, bo 150zł za porcję na dwie osoby (no fakt, najedliśmy się do syta) to spooooro.
Zdjęć nie zrobiłem, bo trzymałem Staśka wiszącego z waflem ryżowym w paszczy nad sushi manem w akcji. Nawet ładnie mu to szło. Temu panu.
Jesień atakuje.
Czas jakoś mi strasznie przyspieszył bieg ostatnio. Nie mogę się zebrać, żeby dokończyć sycylijskie wakacje. Jeszcze ta pogoda. Szczęśliwie pojawiają się chwile słońca, bo można by o..... (tu każdy wstawi sobie bezokolicznik od ulubionej części ciała).
Dzisiaj na przykład wcale pozytywna mgła. W sam raz na spacer po mieście z kubkiem mokki z wiadomego źródła :).
Tak naprawdę spacer ograniczył się do zaliczenia Długiego Pobrzeża. Fajnie tak bez tłumów.
Wydawało mi się, że zrobiłem więcej zdjęć. Pewnie przez zabawę ze statywem. Ale co tam, jutro pewnie tez będzie mgła.