czwartek, 3 grudnia 2015

Disneyland

Kalifornijski Disneyland to tak naprawdę dwa osobne (dwa bilety :)) parki rozrywki położone obok siebie. Większość ludzi i tak pewnie kupuje bilet łączony, który wychodzi taniej niż dwa osobne, ale na kilometr pachnie to dojeniem klienta. Inna sprawa, że atrakcji jest tyle, że jeden dzień to zdecydowanie za mało na skorzystanie z większości atrakcji jednego parku, a co dopiero dwóch. Zwłaszcza, że ludzi jest pełno i zawsze trzeba odstać swoje w kolejkach. Ale my mieliśmy sprytny plan - żeby uniknąć toku w Święto Dziękczynienia, wybraliśmy się do Disneylandu w piątek. Niestety, podobnym sprytem wykazało się kilka tysięcy innych rodzin i pół godziny w kolejce do atrakcji było rarytasem.
Ale jest plan - następnym razem jedziemy na trzy dni :)!




Monorail. Atrakcja z gatunku użytecznych. Można się było przewieźć do części handlowej.




Sklep LEGO. Żeby nie było, to kawaek dalej na południe jest LEGOLAND :).





W parku było dość sporo atrakcji, nazwijmy to pobocznych, jak ten samochód - jazz band. By też chór śpiewający piosenki z filmów w typowo Disneyowskim stylu.



Arendell - miasteczko z Krainy Lodu. Główną atrakcją była kupa prawdziwego śniegu. Jedna pan porzadkowy reagował dość stanowczo na wszelie próby rzucania śnieżkami.



Oczywiście był też Olaf.



I górka do zjeżdżania.



Było też trochę strachu. Znikający Randall zrobił niezłe wrażenie.



Iniemamocni.



Chłodnica Górska. Kapitana część parku, z najbardziej obleganą przejażdżką samochodami. Dwie godziny stania w kolejce zniechęciły nas skutecznie.








Zygzak jak żywy.



Złomek też niczego sobie.



Zapowiedź niezłej zabawy.



Jazda w przyczepce ciągniętej przez wieśniackie, strachliwe traktory, przy akompaniamencie najbardziej wieśniackiego country jakie słyszałem, to było to :). Tokyo Drift to małe piwko przy tym<./br>


Samochodziki - robale były znacznie spokojniejsze.



Biedronki nieco mniej.



Pani listonosz z kwiatami.



Wirujące filiżanki.



Podwodne przygody Arielki to zdecydowanie pozycja da najmłodszych. Hania krzyczała "Mamo, to jest piękne!".



Wieczorem bajeczna parada bohaterów filmów Disneya zrobiona z przepychem. Nie na darmo ludzie obstawiali najlepsze miejsca na trasie przemarszu z godzinnym wyprzedzeniem. Staśkowi udało się przecisnąć do przodu, a Hanka oglądała wszystko z pozycji ojca - barana. A potem jeszcze pokaz sztucznych ogni. Mają rozmach, nie ma co.
W parku spędziliśmy ponad 9 godzin, a nie udało nam się zobaczyć wszystkiego. Nie wiem czy skorzystaliśmy z 10% dostępnych atrakcji. Jeden dzień to zdecydowanie za mało.

Brak komentarzy: