poniedziałek, 31 grudnia 2012

No i koniec

Wszystkim  życzę, by nowy był pod każdym względem lepszy.

Oby do lata...


piątek, 7 grudnia 2012

Coś o stekach

No właśnie.
Dawno temu wywołany do tablicy wykpiłem się krabami. Teraz mogę coś o stekach powiedzieć.
Dzisiaj zjadłem stek, którego wcześniej nie byłbym sobie w stanie nawet wyobrazić. Nigdy wcześniej w żadnym miejscu nie jadłem niczego, co można by porównać do steka z argentyńskiej restauracji w Guadalajarze. Nigdy nie sądziłem, że wołowina może być tak delikatna. Przyjemność z jedzenia niezrównana.
Aby uwiarygodnić nieco moją egzaltację, pozwolę sobie załączyć link do portalu Trip Advisor, gdzie można sobie poczytać opinie innych. :)
La Vaca Argentina

poniedziałek, 5 listopada 2012

Sesja zdjęciowa

Długie wieczory sprzyjają aktywnościom domowym.
Totalne szaleństwo.

środa, 3 października 2012

Portland nocą

Miasto nocą to wyjątkowo miły temat do fotografowania. Jako, że targanie statywu za ocean nie wchodziło w rachubę trzeba było improwizować. Na szczęście jeden z mostów, Burnside Bridge, miał szerokie betonowe bariery, na których w miarę wygodnie dało się ustawić aparat i coś ciekawego złapać w kadr.


Widok na I5 w kierunku północnym.


Steel Bridge. Dwupoziomowy most z 1912 roku. Dołem jeżdżą pociągi i chodzą piesi, górą poprowadzono drogę przedzieloną torami dla szybkich tramwajów MAX. Jak podaje Wikipedia, jest to jedyny dwupoziomowy most na świecie z dwoma niezależnymi podnośnikami i drugi najstarszy most podnoszony w Ameryce Północnej.

sobota, 14 lipca 2012

Dzieciaki rosną

Ciągle tylko zaległości i zaległości... Czas na coś świeżego. Lato dotarło też do Gdańska. Co prawda na krótko i jakieś takie trochę koślawe, ale w końcu można było wypuścić dzieciaki z klatek.




Stasiek spełnił swoje marzenie o wacie cukrowej, ale nie był w stanie zjeść nawet połowy bardzo małej porcji.



Bez drugiej hulajnogi się nie obędzie.



sobota, 7 lipca 2012

Powell's City of Books

Jedna z atrakcji Portland. Ogromna księgarnia i antykwariat w jednym. Książki nowe i używane mieszają się ze sobą. W wielu przypadkach nie byłem pewien czy trzymam książkę nową, czy też nie. Książkowe miasto zajmuje dość spory budynek, w którym jest 6 sal wypełnionych książkami pogrupowanymi tematycznie. Każda sala jest oznaczona innym kolorem, co ułatwia orientację w terenie. Do tego, istnieją aplikacje na smartfony pomagające się odnaleźć w plątaninie regałów.



Jeśli chodzi o cyferki, to powierzchnia handlowa przekracza 0,6ha, liczba tytułów przekracza milion, a całość trochę przekracza ludzkie pojęcie. Godzina minęła niepostrzeżenie, a ledwie powłóczyłem się trochę po dwóch salach. Mimo dość późnej pory, szperaczy książkowych było wielu, wielu było także sprzedających swoje książki. Myśl mnie bardzo pozytywna naszła, że oto wynalazek Gutenberga nie odchodzi w zapomnienie i mimo ofensywy nośników elektronicznych, stara książka ma się całkiem nieźle. Mi osobiście jednak prawdziwa książka wciąż pasuje najlepiej.



A tu oto regał z Mrożkami. Znajomy znalazł też Sapkowskiego w oryginale.

środa, 27 czerwca 2012

Tam i nazad

Jeszcze nie ostygłem po kreteńskim słońcu, a już wsiadałem na pokład krowiastego Boeinga, żeby za kolejne kilka godzin przywitać się z oficerem imigracyjnym w Chicago, gdzie tym razem miałem przesiadkę.
I tu znać o sobie dała kulistość Ziemi, bo z Frankfurtu do Chicago leci się godzinę krócej niż do Seattle, za to do Portland ze Seattle leci się 3 godziny krócej niż z Chicago. I to kukuruźnikiem, a nie odrzutowcem.


Latająca krowa. Do środka da się zapakować całkiem sporą wioskę wraz z inwentarzem.



Dwa największe samoloty pasażerskie świata na lotnisku we Frankfurcie. No dobra, 747 w wersji nieco mniejszej niż największa. Za to w tle jeszcze jeden A380 i przynajmniej jeden 747. Zdjęcie z okna.


Powoli będę się starał nadrobić blogowe zaległości. Ale jak patrzę na katalog ze zdjęciami, to przypomina mi się mit o stajniach Augiasza.

środa, 18 kwietnia 2012

Coś o stekach

Z tym, że nie do końca...
Mimo, że próbowałem wiele razy, to naprawdę dobrego steka zjadłem raz. 14 uncji mięsnej poezji w tonacji medium rare. Nie to, żeby inne były niesmaczne, ale jednak spodziewałem się nieco więcej. Najmniej spodziewałem się dostać przesmażony kawałek mięsa, a i to mi się przytrafiło.Natomiast wizyta w sklepie mięsnym przyprawiła mnie o oczopląs. Piękne, równiutko pocięte kawałki wołowiny, czekające na doprawienie i gorący ruszt... U nas, niestety, praktycznie nieosiągalne.
O ile wołowinę sobie jeszcze można u nas wyobrazić, to świeże owoce morza są naprawdę nieosiągalne. Jednym z punktów wizyty w Seattle był lunch w restauracji Crab Pot, mieszczącej się na nabrzeżu nad zatoką Puget. Crab Pot mieści się w pobliżu targu rybnego, na którym można kupić chyba dowolnego mieszkańca oceanu.


Restauracja jest na tyle popularna, że na stolik czekaliśmy godzinę. Ciekawostką jest, że kelner po rozdaniu nam papierowych fartuszków, desek i drewnianych młotków wysypał nasze zamówienie wprost na stół.



Kraby są pyszne. To, co można zjeść u nas pod nazwą, za przeproszeniem, "paluszki krabowe", ma z krabem tyle wspólnego, co świnka morska z morzem. Najlepsze były te długie, pomarańczowe. Bardzo dobre były również krewetki i szaszłyki z dzikiego łososia. Natomiast to, co siedziało w muszlach nie smakowało mi za bardzo. Owszem, zjadłem ze dwie ostrygi, ale tylko po to, żeby się upewnić, że mi nie smakują. Podobnie z mulami, czy co tam siedziało w tych małych, czarnych muszlach.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Space Needle

Z Portland do Seattle jest około trzech godzin jazdy autostradą. W pierwszej chwili wydało mi się to zbyt wielką odległością zwłaszcza, że w Portland padało i według prognozy, w Seattle było podobnie. Po chwili namysłu, stwierdziłem jednak, że wolę zmoknąć na północy. Decyzja okazała się słuszną, bo mimo, że przez całą drogę padało, to na miejscu niespodziewanie się wypogodziło. Samo Space Needle jest wątpliwej urody stalową konstrukcją mierzącą 184 metrów. Na jej szczycie zbudowano taras widokowy, a pod nim restaurację. Reklamy mówią o panoramicznym widoku z wysokości 520 stóp.


Podróż przeszkloną windą na szczyt zabiera chwilę. W wikipedii piszą, że 41 sekund, ale dla mnie było to duużo krócej. Ot, mniej więcej tyle, ile trzeba, by zamknąć rozdziawioną paszczę.
Widok z góry naprawdę robi wrażenie.










Do pełni szczęścia brakowało tylko powtórki po zmroku.

piątek, 30 marca 2012

Three Capes Scenic Drive

Tym razem zaliczyłem klasyczną wtopę z pogodą. Miałem jechać gdzie indziej, ale słońce dzielnie przedzierało się przez chmury i stwierdziłem, że pojadę nad ocean. No i to był błąd. Im bliżej oceanu, tym mniej słońca i chłodniej. Skończyło się na deszczu i temperaturze poniżej 10°C. Ale po kolei.
Wyruszyłem Wilson River Higway w kierunku Tillamook, miejscowego zagłębia hodowców krów i producentów sera. Jak sama nazwa wskazuje, droga w dużej części prowadziła wzdłuż Wilson River, malowniczo wijącej się wśród gór.


Po drodze mijałem mnóstwo informacji o łowiskach i samych wędkarzy. Na zdjęciu też się załapali. Pewnie łososie i pstrągi biorą jak szalone.
Samo Tillamook, poza fetorem gnojowicy i wielką fabryką sera, której nie zwiedziłem, nie poruszyło mnie specjalnie. Krowy też pochowane...
Na sam Cape Lookout nie dojechałem. Trochę się pogoda zpsiła i wybrałem się na północ. A to właśnie widok na Cape Lookout.


A to kwiatki, które wypatrzyłem przy drodze.


Kajakarze na plaży w Oceanside.



Widok z Cape Maeres



Latarnia morska na zboczu Cape Maeres.


Po drugiej stronie górki jest właśnie Oceanside.


Widok na Tillamook Bay. Z okna samochodu.


Potem wybrałem się na północ słynną drogą 101, która przebiega nad oceanem. Miejscami naprawdę blisko. Droga jest malownicza i naprawdę warto się nią przejechać, tylko trzeba mieć więcej szczęścia do pogody i wybrać sie z pólnocy na południe, żeby można się było bez kłopotu zatrzymać na licznych punktach widokowych, które akurat miałem po przeciwnej stronie drogi.



niedziela, 25 marca 2012

Mount St. Helens

Wycieczka w okolice wulkanu była chyba pierwszą, jaką planowałem przed wyjazdem. Bliskość tak efektownego przejawu sił natury to naprawdę niezła gratka. Niestety, nie było tak różowo, jakby się mogło wydawać. Praktycznie wszystkie drogi w okolicy wulkanu są zimą zamknięte.

Po przeanalizowaniu mapy, postanowiłem pojechać w okolice na południe od góry St. Helens. Tamtejsza droga jest przejezdna przez cały rok i do tego biegnie bardzo blisko mojego celu. Niestety, w czasie jazdy okazało się, że "widoki są piękne, tylko te cholerne góry wszystko zasłaniają". Stożek wulkanu widać dosłownie w kilku miejscach, w których najczęściej nie można się zatrzymać. Ale korzystając ze znikomego ruchu drogowego, pstrykałem z okna samochodu.


Pięknie widać brak 400m wierzchołka, który wulkan stracił podczas erupcji z 1980 roku.



Widok na zbiornik Swift na rzece Lewis River. Zbionik powstał po zbudowaniu zapory z hydroelektrownią. Ciekawe, że niski stan wody odsłania pozostałości po wyciętych drzewach. Z bliska widok jest dość niesamowity.


Kolejny (w dół rzeki) zbiornik - Yale Lake.