poniedziałek, 28 grudnia 2009

Się zbliża

Koniec roku atakuje. 

Szczerze mówiąc, grudzień mnie zmęczył. Praca, prezenty, zakupy, żarcie, picie i bach - brak kaca. No kto by się spodziewał. Dobrze, że rok kończę tygodniowym finiszem na luzie. Jakoś mi z tym milej na sercu.

Wspomnienie przygotowań.

sobota, 12 grudnia 2009

Napinka stulecia

No i jak ten biedny Najman miał wygrać, jak najpierw go cztery razy kopnął koń, a potem dostał workiem cementu w łeb? No jak?

środa, 2 grudnia 2009

Sesja domowa

Jesienna sesja domowa z krnąbrnym modelem.
Pewne oznaki współpracy wykazuje, ale w okolicy jest mnóstwo ciekawszych spraw, niż stanie w nudnej pozie przy ścianie.




poniedziałek, 23 listopada 2009

Otomin

Sobota dla rodziny.
Akcja zbierania śmieci w Otominie odkryła przede mną, jak piękne okoliczności przyrody nas otaczają. Korzystając z zupełnie nie listopadowej pogody zrobiliśmy sobie rodzinny spacer.








niedziela, 22 listopada 2009

Krok ku dorosłości

Odstawiamy smoczek.

Poszło zaskakująco łatwo. Ostatnio Stasiek praktycznie nie wyjmował go z paszczy, a tu proszę, w sobotę trochę pojęczał w ciągu dnia, a w niedzielę spokój. Jasne zasady - smoczek tylko do spania. Rewelacja. Dziecko z Pewex-u :) ... na owcy z Podhala (chyba).

 

Sushi

Kulka dziurę w brzuchu wierciła mi od dawna. Właściwie, to już nawet nie pamiętam od kiedy.
Bilecik od kumpli z poprzedniej firmy był doskonałą okazją, żeby w końcu od wiercenia odstąpiła.

No i cóż mam napisać...
Oprawa trochę kombinowana, taka Polsko-japońska. To znaczy kelnerka była w kimono, ale tylko z przodu. Z tyłu była w dżinsach. Ale tak naprawdę obsługę oceniam bardzo dobrze. Uratowali nas od pozabijania się pałeczkami, a swój lokal od rozwalenia przez tajfun "Stanisław".

Jeśli chodzi zaś o samo sushi, to było po prostu bardzo smaczne. Wyraźnie smaczniejsze od tego, które kiedyś kolega przygotował w pracy. Naprawdę można polubić takie żarcie. Może z wyjątkiem zupy, która była dość specyficzna i chyba już bym jej nie chciał jeść nigdy. Patrząc przez pryzmat zawiesistych polskich zup, tamto to była wodzianka z kiełkami i kawałkami ryb. Ok, spróbowaliśmy, wystarczy.

Teraz pozostało zaopatrzyć się w sprzęt do robienia tych japońskich frykasów, bo 150zł za porcję na dwie osoby (no fakt, najedliśmy się do syta) to spooooro.

Zdjęć nie zrobiłem, bo trzymałem Staśka wiszącego z waflem ryżowym w paszczy nad sushi manem w akcji. Nawet ładnie mu to szło. Temu panu.


poniedziałek, 16 listopada 2009

Mgła

Na północy mgła.




niedziela, 15 listopada 2009

Wspomnienie

Wspomnienie lata. Dziecki w basenie.
Ciepłego.





Jesień

Jesień atakuje.

Czas jakoś mi strasznie przyspieszył bieg ostatnio. Nie mogę się zebrać, żeby dokończyć sycylijskie wakacje. Jeszcze ta pogoda. Szczęśliwie pojawiają się chwile słońca, bo można by o..... (tu każdy wstawi sobie bezokolicznik od ulubionej części ciała).

Dzisiaj na przykład wcale pozytywna mgła. W sam raz na spacer po mieście z kubkiem mokki z wiadomego źródła :).
Tak naprawdę spacer ograniczył się do zaliczenia Długiego Pobrzeża. Fajnie tak bez tłumów.






Wydawało mi się, że zrobiłem więcej zdjęć. Pewnie przez zabawę ze statywem. Ale co tam, jutro pewnie tez będzie mgła.

czwartek, 5 listopada 2009

WW45

Z deszczu pod rynnę, czy też z korporacji w korporację.
W mniejszą.
Ale za to sajt większy i machina lepiej smarowana.
Pierwszy tydzień prawie za mną. Kurde, trzeba pracować :) I koniecznie poznać język tubylców, bo ciężko się z nimi dogadać. Dobrze, że przynajmniej kawa jest dobra.

*Work Week 45, obowiązująca jednostka kalendarzowa.

czwartek, 29 października 2009

Terrasini

Z racji bliskości i łatwości dojazdu (bus spod hotelu) Terrasini było najczęściej odwiedzanym przez nas miejscem. Zgodnie z założeniami chcieliśmy choć trochę poczuć miejscowy klimat i zobaczyć prawdziwe życie, a nie tylko bajki dla turystów.

Miasteczko jest piękne. Z jednej strony przytulone do góry, z drugiej wiszące nad skalistym brzegiem zatoki Castellamare.







Pierwszą rzeczą jaka rzuciła się nam niekoniecznie w oczy były chodniki. A właściwie coś, co chodniki próbowało udawać. Jeśli nawet trafił się chodnik z prawdziwego zdarzenia, to i tak po kilku, góra po kilkunastu krokach przecinał go podjazd lub schodki. Ot taka trauma posiadacza przychówku w wózku z małymi kółkami.

Nie nas takimi przeszkodami straszyć. Daliśmy sobie radę. Zwłaszcza, że miasteczko urzekło nas swoim klimatem. Słońce czuć tam w każdym domu, w każdym kamieniu.




O tym, że miasteczko jest żywe przypominały typowo włoskie góry śmieci.


I codzienne obowiązki.


Najbardziej jednak kawa. Poranna kawa w kawiarni, z przyjaciółmi, sąsiadami, to w naszych szerokościach nie występuje. Im dalej na północ, tym więcej w kawie procentów a mniej kawy. Finowie pewnie zaczynają dzień szklanicą swego narodowego produktu w domowym zaciszu. Włosi przy kawie żywo dyskutują przy kawiarnianym stoliku. Siedząc tam wśród nich czułem, że naprawdę jestem na Sycylii.
Stanisław, jak zwykle, poszedł o krok dalej.



czwartek, 22 października 2009

Citta del mare

Hotel. Co oznaczają w praktyce 3 gwiazdki?
W głowę mam wbite, że 3 gwiazdki to standard turystyczny i absolutne minimum w krajach typu Egipt, Tunezja i takie tam.
Faktycznie, po wejściu do naszego pokoju grubo po 3 nad ranem wrażenie było kiepskie. W środku panował niemiły zaduch, przy wejściu dało się wyczuć smrodek wydobywający się z kanalizacji, generalnie nieciekawie.
Na szczęście okazało się, że to tylko projekcja zmęczenia. W dziennym świetle sytuacja wyglądała dużo lepiej, a drobne niedogodności rekompensował widok z balkonu.


Pal sześć smrodek z kanalizacji. Reszta z 27 hektarów zajmowanych przez kompleks hotelowy robiła dużo lepsze wrażenie. Zwłaszcza egzotyczna przyroda. Pod samym balkonem rósł wielki aloes, przy dróżkach rosły fikusy i drzewa oliwne, o całym mnóstwie palm i kwitnących drzewek i krzewów nie wspomnę. Najwięcej było jednak opuncji obsypanych owocami i drzewiastych kaktusów, które u nas w roli roślin doniczkowych wyglądają jak żałosne imitacje swoich dzikich krewnych. Podobnie z resztą z fikusami.

Palma przed głównym wejściem.


Takie kwiaty wydały z siebie drzewka. Nie mam pojęcia jakie.



Owoce palmy. Palmy były w praktycznie każdym stadium wegetacji, od łysych, przez kwitnące w pełni, do takich z owocami.


I wreszcie owoce opuncji. Było ich pełno. Nie bardzo wiedzieliśmy czy coś się z nich robi, ale miałem teorię, że jest ich za dużo, żeby ludzie nie wymyślili dla nich żadnego zastosowania. Moja teoria się uwiarygodniła, gdy zobaczyliśmy w Palermo pickupa załadowanego skrzyniami równiutko ułożonych owoców opuncji. Już w domu doczytałem jak to się je. Rozdeptany na próbę pachniał jakoś znajomo, ale nie zaryzykowałem sprawdzenia smaku :). Zresztą wcześniej się paskudnie pokłułem biorąc taki dziwny owoc do ręki. A wydawało mi się, że uważam na kolce.



Między palmami biegały jaszczurki. Miały niezły wzrok, albo jakiś inny zmysł, który sprawiał, że zbliżenie się do takiej na mniej 2 metry było praktycznie niemożliwe. Tutaj zdybałem jedną na śliskich płytkach.


Kot natomiast zajęty był polowaniem i nie zwracał na mnie większej uwagi.



Pstryki zachodowe




Klub przy basenie nocą.