niedziela, 14 lutego 2010

Wielki dzień

I to nie przez niejakiego "jurnego Walentego". 

Nawiązując do tradycji dnia dzisiejszego, wybraliśmy się na spacer i kawę z rurą. Ze względu na pogodę, nie była to najlepsza kawa w okolicy, a przyzwoita sieciówka w centrum handlowym. No i o to właśnie centrum handlowe się sprawa rozbija. Pełno dziś było pań, panienek i innych wyposażonych w atrybut dzisiejszego dnia w postaci zmarzniętego tulipana albo lizaka kształtu oczywistego. Co bardziej obdarowane dumnie machały rączką trzymającą czerwoną torebkę z napisem Triumph. Do tego moda jak z Mediolanowa. Wspomnę tylko panienkę w bankietowej małej czarnej. Paryż całą gębą.

Ale ja nie o tym.

Zaczęło się od zakupów. Dołożyliśmy pewnemu bogatemu panu parę euro do portfela i kupiliśmy Staśkowi zaczątek własnego łóżka - materac. No i stało się. Wyprowadziliśmy pierworodnego z naszej sypialni do jego własnego pokoju. Sam zainteresowany zachwycony. Przynajmniej wieczorem. Zobaczymy jak minie noc. Mam nadzieję, że będzie ok i będzie można zwinąć łóżeczko, które teraz jest puste i jako takie, strasznie kiepsko w sypialni wygląda. Szczerze mówiąc, to mnie skręca jak na nie patrzę.
Dzieci rosną, rodzice siwieją. :)
A będzie gorzej....

2 komentarze:

dfsdsa pisze...

Przestań sie mazać. Chłopaki nie płaczą.

basia pisze...

to może juz lepij nie zwijać łóżeczka
tak w razie czego : - )))

nie martw się za 3 lata będzie chciał się z Tobą ścigać na nartach i będzie wygrywał : - )))