czwartek, 30 grudnia 2010

Życia uroki

Koniec roku upływa w atmosferze pobudzenia. Wczoraj zabrałem całą rodzinę na pierwszą wspólną wizytę w nowym mieszkaniu. Ach, jak przyjemnie jest wjechać do czystej hali garażowej, gdy na dworze pełno śniegu. Nie mogę się doczekać pożegnania ze skrobaczką :).
Wracając do mieszkania, Staśkowi się podobało. Na dole był lekko onieśmielony, ale na antresoli się ożywił. Łaził i zaglądał w każdy kąt. Niestety nie udało mi się otworzyć żadnego okna dachowego i nie mogłem go wystawić na zewnątrz. Za to po zejściu na dół zaordynował wyjście na balkon i strącanie sopli.
Hanka nie wyraziła swej opinii. Prawdę mówiąc całą wizytę przespała. Prawdopodobnie dla niej przeprowadzka będzie najłatwiejsza.
Z nią to w ogóle jest jakoś tak łatwiej. Prawda, że przy drugim człowiek już wprawę ma i mimo strachu, że to takie małe i kruche, ręce jakoś same działają. Strach pomyśleć o trzecim :).
A tymczasem pierwsze...


... było z ojcem u fryzjera. I chyba z włosami wycięto mu ośrodek grzeczności w głowy. Na fotelu siedział jak trusia. Ponad pół godziny szczękania nożyczkami, a on nic. Po wszystkim powiedział, że było fajnie i tu jeszcze wróci. Niestety w domu wziął się i popsuł. Jako jeden wyczynów wymienię tylko fakt wylania w łazience wody z oliwką po kąpanie Hani. Oczywiście chwilę potem się na tym wygrzmocił, bo nie zauważył oliwki na podłodze. Na szczęście ma całe zęby i cierpliwego ojca. Przyznaję się jednak bez bicia, że myślałem o kopnięciu go w dupę. Tak po prostu. Dla podniesienia ogólnej szczęśliwości.

Brak komentarzy: