niedziela, 18 marca 2012

US and A

Stało się. W końcu wylądowałem w Stanach.
Po ponad 10 godzinach lotu, walcząc z wszechogarniającą ochotą puszczenia pawia, przeszedłem przez skrupulatną kontrolę i po usłyszeniu "Thank you for cooperation" mogłem w końcu odetchnąc z ulgą.
Pierwsze wrażenia?
Imponująca infranstruktura drogowa. Same drogi nie są najlepszej jakości i dziury nie są niczym specjanym, ale jest szeroko i jeździ się fajnie, zwłaszcza automatem.
Drugą rzeczą jest porządek. Trawniki są zadbane. Jest czysto, chociaż, jak zatrzymałem się w lesie, to poczułem się prawie jak w domu. Przy drodze walały się kartony, butelki i plastikowe opakowania. Jednak buractwo nie zna granic.
I najfajniejsza chyba różnica, czyli przyroda. Niby jest podobnie jak w Polsce, w końcu Oregon leży na podobnej szerokości geograficznej, jednak nie do końca. Królują tu daglezje - przepiękne drzewa, które najczęściej sa porośnięte mchem. Całkowicie. Mech ma tutaj doskonałe warunki do rozwoju, bo ciągle pada. Bliskość oceanu sprawia, że deszcz jest tu praktycznie codziennie.


Porośnięte mchem drzewa sprawiają niesamowite wrażenie.




A to moje tymczasowe jeździdło. Żłopie bezołowiową w zastraszającym tempie, ale ma sześciobiegowy automat, za którym będę tęsknił.

2 komentarze:

basia pisze...

Słodki lasek k.......k :-)
Pięknie wyglądają te porośnięte drzewa. Jeździdło też si - zazdraszczam! Udanej przygody w dalszym ciągu życzę!
Buźka

dfsdsa pisze...

A na obiad co było?