wtorek, 28 lipca 2009

Spacer

Urlop zadaniowy. Czyli wzięty nie po to by odpocząć, ale aby zrobić coś, lub coś załatwić.

Jednym z zadań było załatwienie Staśkowi paszportu.
W tym celu musieliśmy złożyć wizytę w zakładzie fotograficznym - zdjęcia paszportowe rządzą się swoimi prawami i jest cała sterta wymagań, które muszą spełniać. Wyglądają dość średnio, ale dura lex i takie tam.

Oczekując na zdjęcia zrobiliśmy obchód okolicy.



Na Długiej spotkaliśmy pana z ksylofonem, który bardzo Staśka zainteresował. W sumie nic dziwnego. Sam też ma ksylofon, może trochę mniejszy, ale z pewnością bardziej kolorowy.


Pierwsza wizyta w biurze paszportowym nie była zbyt udana.
Miejsce niby jest przyjazne matkom i dzieciom - jest pokój do przewijania bobasów. Co z tego, jak się tam nie da wjechać z wózkiem. Interesantów czeka targanie wózka po schodach przed wejściem do budynku, jak też wewnątrz biura paszportowego. Ot, taka rozgrzewka przed spotkaniem z paniami z okienek. Ale o paniach później.
Pierwsza wizyta się nie udała, bo nie zabraliśmy aktu urodzenia :).
Na szczęście brak zauważyliśmy na samym początku oczekiwania na nasz numerek, co oszczędziło nam czekania, bo za drugim razem kolejka była cztery razy krótsza (15 minut).
Wracając do pań z okienka... Załatwienie formalności to przyjemność. Miło, z uśmiechem, aż się chce wnioski składać. Wydaje mi się, że w Gdańsku nie trafiłem jeszcze na gburowatego urzędasa, a na bardzo miłych już wielokrotnie.
Czasy podwawelskiej chyba minęły bezpowrotnie.

A na Starówce Jarmark. Ciężko się z wózkiem przecisnąć. Ludzie, stragany, ludzie. Mimo środka normalnego dnia pracy.


Królowa życia i król.


Z daleka. Bliżej się nie dało, bo zaraz skręcili.

Radość życia w czystej postaci :).

Brak komentarzy: